Oto szkice anatomii relacji z potwornością, niczym zaproszenie do gabinetu osobliwości, by rozejrzeć się w prezentowanych kuriozach. Monstra ironicznie wibrują na płótnach, drocząc się na skraju żartobliwej przekory i złośliwości. Zdaje się, że wystarczyłaby chwila nieuwagi, by mogły podążyć do teraźniejszości, niczym złowieszcza Kera.
Transcendencja mitologicznych istot zawiera w sobie potencjał ochronny, tak poszukiwany w obecnych czasach, możliwy do pozyskania w zamian za postawę czułej otwartości na niejednoznaczną tożsamość. Czy postacie z archaicznych tradycji mogą funkcjonować jako współczesne amulety? Magdalena Król proponuje zachętę do oswajania potworności, która za odrobinę zrozumienia odwdzięcza się bezpretensjonalnie naszkicowanym, szczerbatym uśmiechem pełnym nadziei na lepsze jutro. W hybrydycznych posturach artystka zawiera samą siebie, konstruując własną postać jak zmiennokształtny patchwork.
Zagadnienie hybrydyczności występuje tu na różnych poziomach. Przejawia się zarówno w przedstawieniu samej siebie, jak i w połączeniu sensów zaczerpniętych z przeciwstawnych znaczeniowo tradycji: budzącego grozę i respekt świata Hellenów oraz pogodnych, dających otuchę wierzeń bałkańskich. Spotkamy tu istoty o kopytach stukających pośród oplatającej je wężokształtnej roślinności, szeleszczące miękkim futrem owłosione twarze tajemniczych Kukeri, szepczących jedwabiście w ciemności oraz postacie o ostrych, twardo stojących na ziemi pazurach. Dostrzec można również autorskie hybrydy, eksplorujące relację między człowiekiem, a monstrum (między artystką, a monstrum?), jak i przedmioty o magicznym charakterze. Nie są to jednak niedostępne byty, sztywne figury z zamierzchłych czasów, skryte za kamienną zasłoną czasu, lecz figlarne potworki, skore do bezpośredniej konfrontacji z odbiorcą. Czy prezentacja ich w kontekście lokalizacji czasowej, do której nie przywykły, naprawdę czyni je niegroźnymi, czy może wręcz przeciwnie?
Za intensywność obecności stada dziwadeł w znacznym stopniu odpowiada poszerzona paleta malarki. Intrygującym jest fakt doboru kolorystyki z naszego najbliższego otoczenia dla istot w każdym wymiarze odległych. Barwy zapożyczone od jodeł i świerków wypełniają otoczenie potwornych postaci, które lśnią ciepłym miodem, dojrzałymi pomidorami i gołębim błękitem, nonszalancko wypełniając swobodnie nakreślone kontury. Gęsta materia malarska kłębi się na wierzchu, nieuładzona, pozwalając tej niezwykłej kolekcji przedstawień ukonstytuować się po swojemu.
Pozostawienie obrazów niejako wpół drogi, w fazie intencjonalnego niedokończenia oddaje ciałom potwornym możliwość swobodnego formowania się i przekształceń, gdy na chwilę spuścimy je z oczu.
tekst: Sara Pankowska